O utrudnionym grobingu i innych (łatwych) -ingach
czyli w sumie o lenistwie użytkowników języka
W tym roku – z powodów pandemii – nie mogliśmy wczoraj (ani nie możemy dzisiaj) być na grobach, a niektórzy z nas (czego zapewne niepomiernie żałują) nie mogli uprawiać grobingu (czy też grobbingu). To oceniany nieco żartobliwie i z przekąsem zwyczaj odwiedzania grobów bliskich w Święto Zmarłych i Dzień Zaduszny – zwyczaj będący jednak czymś więcej (albo nawet czymś wręcz przeciwnym) niż tradycyjna zaduma w nekropolii. Grobing wiąże się z liczbą (czy lepiej – ilością) grobów: chodzi o to, żeby odwiedzić ich jak najwięcej, a także ze swoistym promowaniem siebie (na grobingu trzeba wyglądać odpowiednio, a także należy być widzianym przez jak największą liczbę osób). Z językowego punktu widzenia ten nowy wyraz jest ciekawą hybrydą, będącą połączeniem polskiej podstawy słowotwórczej i angielskiego przyrostka. Zaskakuje zastosowanie angielskiej zasady ortograficznej w jednym z wariantów wyrazu pochodnego (podwojone b w jednosylabowej podstawie, jak clubbing). Zwróćmy uwagę, że w najnowszej polszczyźnie przyrostek -ing robi oszałamiającą karierę i przyłącza się dosłownie do wszystkiego, co przyjdzie do głowy użytkownikom. Odpoczywamy więc w czasie plażingu, kocingu na trawingu, być może towarzyszy nam jeszcze jedna czynność – zapożyczony z reklamy łomżing (tutaj bez lokowania produktu!). W tym czasie myślimy o tym, że dla włosomaniaczek najważniejszy jest włosing, sami być może uprawiamy kawing bądź herbating, a relaksujemy się spaceringiem z piesingiem (lub piesingami). Studenci Uniwersytetu Warszawskiego uprawiają z kolei BUW-ing, ucząc się lub lansując w bibliotece uniwersyteckiej.
Oczywiście najpierw mieliśmy masę zapożyczeń z tym morfemem angielskim (anti-aging, coaching, merchandising, co-living, coworking, multitasking, bullying, mobbing, stalking czy już stary jak świat dubbing) . Następnie wyabstrahowaliśmy i częściowo przyswoiliśmy przyrostek po to, by tworzyć za jego pomocą nowe wyrazy polskie.
Na pierwszy rzut oka wydają się one zabawne (i zapewne zarówno ich twórcom, jak i powielaczom sprawiają wiele radości), ale tak naprawdę nie porażają swoją – powiedzmy to – innowacyjnością językową. Recepta na ich utworzenie jest prosta: 1) weź dowolny wyraz polski (najlepiej zadomowiony już w polszczyźnie), 2) usuń z niego końcówkę fleksyjną, jeśli jest widoczna, 3) dołącz cząstkę -ing. I voilà – twój zabawny nowy wyraz jest już gotowy. Żadnych problemów, w zasadzie żadnych wyrazistych oboczności (poza tym, że cząstka -ing całkowicie lub częściowo miękczy poprzedzającą spółgłoskę), banalna odmiana: -ingu, -ingowi, -ing, -ingiem, o -ingu itd. Jakże lubimy takie sytuacje! Wiele radości i zero problemów. Cząstka dołącza się łatwo i masowo. Jest więc przejawem jednej z najczęstszych i najbardziej podstawowych w polszczyźnie tendencji do tworzenia nowych wyrazów – tendencji do automatyzacji modelu. Ani to tendencja pozytywna, ani negatywna. Tak po prostu jest. Taki sytuacjoning.
publikacja: 02.11.2020, 10.00, ostatnia aktualizacja: 01.11.2020, 23.47